Zupa dyniowa z piwnym akcentem

Zupa dyniowa z piwnym akcentem

Zawsze, gdy zbliża się Halloween, zastanawiam się, czy kiedykolwiek uda mi się zrozumieć dwie rzeczy. Pierwszą jest marnotrawienie dyni na okolicznościowe lampiony. Smutno mi na myśl o tonach tego wspaniałego warzywa, które powędrują na śmietnik niezjedzone, wyeksploatowane jako gadżet. Drugą – moment wzmożonego zainteresowania dyniowym piwem. Pumpkin ale to w moim odczuciu jedna z wydmuszek piwnego świata. Poza zmętnieniem i podwyższoną treściwością piwa dodatek dyni nie wnosi praktycznie nic, a tak lubiane przez konsumentów walory aromatyczne i smakowe osiągane są de facto dzięki przyprawom korzennym. No, ale co kto lubi, ponadto na szczęście ten hajp w polskim krafcie chyba mamy za sobą 😉 Dlatego też dziś chciałabym Wam zaproponować nieco inne spojrzenie na dynię i piwo. Gdyby oba składniki potrafiły mówić, zapowiedziałyby ten wpis cytatem z wierszyka Jana Brzechwy o straganie: „wnet i tak zginiemy w zupie!”.

Zupa dyniowa to moje ukochane jesienne comfort food – gęsta, kremowa, aksamitna, rozgrzewająca i sycąca. W zależności od użytych dodatków i przypraw może być słodko-pikantna lub niemalże deserowa. W tym przepisie postaram się być gdzieś w połowie drogi, bo taki wariant lubię najbardziej. Specyficznym akcentem będzie dodatek piwa. Jakiego? Wykorzystałam butelkę własnego, domowego pszeniczniaka, ale inny spośród klasycznych, w miarę „neutralnych” stylów też będzie OK. Zupa dyniowa jest bowiem daniem o złożonym, ale delikatnym smaku, którego żaden z elementów nie dominuje nad całością.

Jeśli do tej pory stroniliście od dyni, bo przerażała Was perspektywa wielogodzinnego, żmudnego jej patroszenia i obierania, odcisków od noża na dłoniach – mam dobrą wiadomość! Z pomocą przychodzi hokkaido, coraz popularniejsza na polskim rynku odmiana. Nie wymaga obierania, bo jej skóra, choć może wydawać się pancerna w dotyku, bardzo szybko mięknie i rozpada się przy obróbce cieplnej. Jej owoce nie są ogromne – w sklepach znajdziemy egzemplarze zazwyczaj 1-2-kilogramowe, co bardzo ułatwia też przepołowienie i wydobycie pestek. Dynię hokkaido poznacie po mniej pękatym, a bardziej wrzecionowatym, „cebulkowym” kształcie (zob. foto poniżej) i czubeczku, na którym zwykle znajduje się szarożółta, zasuszona końcówka łodygi.

Dynia hokkaido

Składniki (dla 4 osób):
• 1 dynia hokkaido (ok. 1 kg po usunięciu pestek)
• 1 pęczek włoszczyzny
• 1 duża cebula
• olej słonecznikowy lub masło
• 1 l wody
• 0,5 l piwa
• przyprawy: sól, pieprz, papryka słodka i ostra, kolendra (utłuczone lub mielone ziarno), kozieradka, gałka muszkatołowa, 2-3 goździki, liść laurowy, ziele angielskie, kawałki świeżego imbiru i kurkumy (po 5-7 g, można je zastąpić proszkiem), kilka ząbków czosnku, 1-2 łyżki stołowe octu
• dekoracja (opcjonalnie): olej sezamowy lub dyniowy, pestki dyni, słonecznik

W garnku rozgrzewamy olej lub masło (w takiej ilości, by grubą warstwą przykrywały dno). Wrzucamy pokrojoną w kawałki włoszczyznę i cebulę. Solimy i dusimy pod przykryciem około 10 minut. Następnie wlewamy wodę i całość gotujemy na małym gazie około 20 minut. W tym czasie możemy przepołowić, wypatroszyć i pokroić dokładnie umytą i wyszorowaną dynię w kostkę bez konieczności jej obierania.

Do gotującego się już się bulionu warzywnego dodajemy dynię, dorzucamy kawałeczek kurkumy, gaz podkręcamy do średniego i pozostawiamy na około 30 minut. W tym czasie dynia powinna się swobodnie rozgotować, wręcz rozpaść, co umożliwi nam zmiksowanie całości blenderem na gładki krem. Piwo najlepiej będzie dolewać sukcesywnie na etapie blendowania, by kontrolować w ten sposób gęstość zupy. Dodajemy pozostałe przyprawy – w proporcjach wedle uznania – i pozostawiamy na minimalnym gazie jeszcze przez 30 minut. Imbir warto wrzucić w całości, jedynie nacięty nożem – doda smaku i aromatu, ale nie zdominuje go. Czosnek można zmiażdżyć nożem lub praską. Przed podaniem możemy udekorować zupę kilkoma kroplami oleju sezamowego (lub właśnie dyniowego!), uprażonymi na patelni pestkami dyni czy słonecznika.

A co do zupy? Dyniowa ze swoją gęstością, sytością i treściwością nierzadko może wymagać popijania w trakcie posiłku. I tu mamy szerokie pole do popisu, posługując się foodpairingowymi zasadami pokrewieństw lub przeciwieństw smaków piwa. W pierwszym przypadku dobrym wyborem będą style, w których podobnie jak w zupie znajdziemy przede wszystkim słodowość (Koźlak, Belgian Pale Ale, Marcowe) czy przyprawowość (Blond, Dubbel, Weissbier). Jeśli zaś chcemy skontrastować delikatny, aksamitny charakter zupy z czymś wyrazistym – intuicja podpowiada wytrawną, mocno goryczkową IPA czy West Coasta …oh wait, tylko gdzie znaleźć takowe w końcówce AD 2020? 🙂 A może Black IPA, w której oprócz chmielowego bogactwa napotkamy też delikatną paloność i słonecznikowe nuty? Hmmm, jak sami widzicie, ugotowanie tej zupy jest dużo prostsze niż dobór piwa do niej… Smacznego!